piątek, 6 kwietnia 2018

Wiosenne przemyślenia

Są ludzie, których spotkanie wiąże się z instynktownym uśmiechem na twarzy, wiosną w sercu i poczuciem, że jest się na właściwym miejscu. Niekoniecznie bliscy, chociaż to oni najczęściej wzbudzają takie uczucia, może to być pomocny nieznajomy, dobry specjalista, czy jakaś ciepła dusza spotkana przypadkiem. Osoba, która swoim zachowaniem sprawia, że dzień staje się trochę lepszy.
Są też ludzie, których ulubionym zadaniem zdaje się być utrudnianie innym życia. Ci, którzy przypilnują, by nie było Ci "za dobrze", owładnięci zazdrością, żywiący się porażką innych. I chociaż to okrutne, to zrobią wszystko, by utrudnić Ci drogę do celu. Często z uśmiechem na ustach.
Myślę, że jedną z najważniejszych umiejętności, jakie zdobyłam w ostatnim czasie, jest umiejętność ich rozróżniania. Bo ci drudzy aż za często kryją się za maską dobrych intencji i życzliwości. Prawie, jakby nie zdawali sobie sprawy, co robią... Doskonali kłamcy, idealni manipulatorzy. Budujący poczucie bliskości i zaufanie, by upewnić się, że nie będziesz miał lepiej, niż oni.
Nie zliczę, ile razy było tak, że ktoś okazywał się być właśnie takim człowiekiem, często wtedy, gdy już na dobre udało mi się mu zaufać. Może to kwestia tego, że podejmuję złe decyzje. Nie przeczę. Właśnie dlatego zdecydowałam się ufać tylko garstce najbliższych mi osób, takich, o których wiem, że będą ze mną w najcięższych sytuacjach, nie po to, by napawać się moim niepowodzeniem, lecz by pomóc mi się podnieść.
I tylko dla takich ludzi warto walczyć. Dla wiosennych uśmiechów i wzajemnego wsparcia. Dla wieczorów, o których marzymy, by trwały wiecznie.
Może najlepszym nauczycielem jest doświadczenie, sama nie wiem. Może istnieje jakaś określona liczba nieprzyjemnych sytuacji, po której człowiek nagle staje i mówi: "Tak, już rozumiem, teraz już się nie pomylę". Może trzeba swoje wypłakać, może przeżyć kilka strat, z którymi niezwykle ciężko jest się pogodzić. Może. Nie wiem. Dwudziestodwuletnia dziewczyna nie może znać odpowiedzi na takie pytania.
Wiem za to, że gdy znajdzie się człowieka, który potrafi wywołać nasz szczery uśmiech, to trzeba trzymać się go kurczowo. O takich ludzi naprawdę ostatnio ciężko w tym świecie, gdzie ciągle się gdzieś biegnie, z kimś rywalizuje, o coś walczy.
Szukajmy tych, z którymi możemy walczyć ramię w ramię, a nie się siłować.

A tak na koniec... To jest Morty. Morty, który jest psem, jest lepszym człowiekiem niż większość osób, z jakimi musiałam ostatnio mieć styczność (no, może poza gryzieniem wszystkiego, co się rusza). Brawo dla Morty'ego.

niedziela, 1 kwietnia 2018

Wielki powrót?

Ze słowami już tak bywa, że im dłużej trwa cisza, tym ciężej ją przełamać.
Cześć. Żyję. Jestem. Piszę, chociaż ostatnio tylko dla siebie samej.
Ostatnie miesiące były czasem próby, szukania optymizmu w najgorszym, walki. I niestety, muszę przyznać, że już ją przegrywałam. W końcu życie, gdy dowiadujesz się, że masz uszkodzony kręgosłup, jest trochę ciężkie. Szczególnie, gdy  każdego dnia budzisz się z bólem, który odbiera Ci zdolność myślenia, a codzienność musi toczyć się dalej, niezależnie od tego, czy masz siłę wstać z łóżka, czy nie.
Ale chyba wygrałam. Dzięki właściwym ludziom, wspaniałym, dobrym specjalistom. Dzięki samozaparciu. Dzięki Niemu, który opiekował się mną, niczym małym dzieckiem, przez blisko trzy miesiące, kiedy najmniejszy ruch sprawiał mi ból. Dzięki iskierce nadziei, że może być lepiej - okazało się, że jest. Jest cudownie.
Po rehabilitacji znowu chodzę - bez bólu. Czasami przypomina o sobie wieczorami, znowu tocząc jad w moich żyłach, wąż schowany gdzieś pod skórą, zdradliwa część własnego organizmu. Ale nie jest to coś, z czym nie da się żyć.
Ten przydługi wywód może być tylko usprawiedliwieniem tej kilkumiesięcznej nieobecności... Ale właściwie, chciałam wam powiedzieć, jak bardzo przyziemne wydają się problemy codzienności, gdy staje się przed wizją utraty tego, co miało się za pewnik.
Bo od kiedy ból ustąpił, to chociaż smutek magicznie nie zniknął, to coraz rzadziej wydaje mi się, że to już koniec świata.
I od kiedy znowu panuję nad własnym ciałem, każdy ruch w rytm muzyki jest dla mnie jak taki mały cud.
Jestem w stanie w jakimś stopniu spojrzeć z perspektywy na to, co wydaje mi się problemem nie do przejścia i szybko poprawić fatalistyczne myślenie.
I tak, wciąż jestem emocjonalna, wciąż płaczę, wciąż kocham i nienawidzę, a niektórzy nazywają mnie z przekąsem niestabilną. Tylko, że nauczyłam się to doceniać - nawet te cechy, których w sobie nie lubię. I być wdzięczna za to, że znowu mogę czuć wszystko, wyzwolona spod wpływu mocnych leków przeciwbólowych, które przynosząc otępienie pozwalały przetrwać dzień.
Skończyłam 22 lata. Byłam na koncercie zespołu, który uwielbiam, a kolejny czeka mnie za kilka dni. Przeprowadziłam się do mieszkania, które ubóswiam. Mam cudownego mężczyznę i uroczego szczeniaczka, który chociaż gryzie wszystko co się rusza, to przynosi mi tyle radości, że aż ciężko mi sobie z nią poradzić. I mam nadzieję, że życie będzie jednak lepsze, niż to, które jeszcze pół roku temu przewidzieli dla mnie lekarze.
Bo chociaż czasem pojawiają się rzeczy, których pokonać się nie da, to zawsze można się z nimi pogodzić i próbować żyć dalej - na tyle zwyczajnie, na ile to możliwe. I czasami, chociaż wydaje się to tak nieprawdopodobne, rzeczywiście słowa "będzie dobrze" okazują się być prawdziwe.
To tyle na dziś. Przepraszam, jeśli było to zbyt osobiste czy nudne... Myślę, że teraz mogę już wrócić do tworzenia tego, co kocham - w końcu teraz będzie już tylko lepiej.



'Cause you're just a dead man walking
Thinking that's your only option
But you can flip the switch and brighten up your darkest day
Sun is up and the color's blinding
Take the world and redefine it
Leave behind your narrow mind
You'll never be the same.


wtorek, 31 października 2017

Listopadowa dawka optymizmu

Szczęście jest wstydliwe i nie lubi o sobie mówić. Bo o czym? To zupełnie inaczej, niż w przypadku smutku, domagającego się na każdym kroku, żeby go czuć. Może dlatego tak wiele tekstów powstaje z niepokoju, bo wtedy mamy więcej do powiedzenia. Paradoksalnie, łatwiej pisać o rzeczach strasznych. Jako naród uwielbiamy narzekać. Trudniej mówić o tym, co przywołuje uśmiech.
Jednak dziś spróbuję. Na przekór listopadowi, który jak zawsze nadchodzi niosąc ze sobą falę bezradności. Złota polska depresja, prawda? Może właśnie dlatego czuję, że muszę dziś zwrócić się w stronę wdzięczności. Bo mam tak wiele, nawet, kiedy na co dzień nie zdaję sobie z tego sprawy.
Cieszę się, bo niedługo nadejdzie moja ukochana zima. Świat wypełni się śniegiem, swiatełkami i zapachem mandarynek, będę mogła śpiewać wszystkie te okropne (wspaniałe!) piosenki i cieszyć się z najmniejszej głupoty. Cieszę się, bo dzisiaj zobaczę moją rodzinę, za którą się stęskniłam. Bo poznam dziś cudowną córeczkę mojej ukochanej siostry. Bo mam świetnych rodziców, dzięki którym mam tyle możliwości. Cieszę się, bo jest tyle osób, które są dla mnie ważne i będą przy mnie zawsze, i mogę liczyć na nich tak jak oni na mnie. Ba, cieszę się nawet z tych znajomości, które się zakończyły, nie przetrwały próby czasu, albo przyniosły rozczarowanie. Każda taka sytuacja coś we mnie zmieniła i dzięki nim teraz jestem sobą.
Cieszę się z tej magii, która unosi się w powietrzu, gdy go przytulam. Z tego, że nie mija i że przynajmniej jednej rzeczy mogę być pewna. Z kochania kogoś, kto jednocześnie jest moim najlepszym przyjacielem. Bo podobno w związku poza miłością trzeba się jeszcze trochę lubić i rozumieć. Z tego, że po raz pierwszy od wyjazdu na studia mam dom, a nie tylko mieszkanie. Z koszyczka włóczek i tego nieszczęsnego dwumetrowego koca, który postanowiłam wydziergać, i że robię to z zabójczym tempem. Z muszelek na biurku i magnesu na lodówkę z wakacji. Z zeszytu pełnego wspomnień.
Cieszę się, bo jestem silna. Bo problemy ze zdrowiem nauczyły mnie cieszyć się doceniać te dni, gdy jest dobrze. Bo ostatnio ból jest mniejszy. Bo najwyżej będę mieć płomienną laseczkę Dr House'a.
Cieszę się, bo zmieniłam kolor włosów i fryzurę, i dlatego, że nie boję się być tym, kim chcę. Bo widzę, jak się rozwijam i jak z każdym dniem jestem bardziej sobą. Bo czuję się z tym swobodnie. Bo tyle osób powiedziało mi, że moje słowa obudziły coś w ich sercach, jakoś je poruszyły. I to tak wiele dla mnie znaczy, bo zawsze bałam się mówić.
Cieszę się z tak wielu rzeczy, chociaż nie zawsze je dostrzegam. Ostatnio łapię się na tym, że coraz mniej we mnie optymizmu. Może to ta przytłaczająca jesień, a może stres i obowiązki... dziś jednak postanowiłam to zmienić i uśmiechnąć się,  zdając sobie sprawę z tego, jak wiele dobra mnie spotyka.
Może każdy powinien czasem rozejrzeć się w taki sposób. Sprawdzić, czy jest szczęśliwy, czy jego życie zmierza we właściwym kierunku. Zastanowić się nad tym, co jest dla niego ważne i co sprawia mu przyjemność.
Bo życie to coś więcej niż praca, nauka czy obowiązki. To wszystkie te momenty, kiedy godziny lecą za szybko i wszystkie złe myśli znikają z głowy. To chwile, kiedy robi się to, co się kocha.
Będę próbować o tym nie zapominać.


wtorek, 26 września 2017

Wszystkie kolory deszczu

Ktoś, gdzieś, szuka Cię w każdej osobie, jaką spotyka w życiu.
Budzi się rozmyślając o Twoich kącikach ust. O sposobie, w jaki przeciągasz się, wstając z łóżka. O Twoich pocałunkach,  które już niedługo będą doprowadzać go do szaleństwa. O tym, ile szczęścia będzie sprawiać mu słuchanie nocą Twojego oddechu, gdy śpisz obok.
Kolejne nieudane próby tylko sprawiają, że Twój obraz jest coraz wyraźniejszy. I już wie, że tylko Ty przywołasz ten spokój w sercu, zamiast nieustannie wzburzać złe emocje. Że będziesz jego ostoją, do której będzie chciał wracać. Że uzależni się od Twojego zapachu. Zapomni o jakiejkolwiek przeszłości, bo liczyć będziesz się tylko Ty. Piosenki o miłości będą przywołać w jego myślach Twoją twarz, chociaż sam będzie śmiał się z siebie, bo to takie banalne. Będzie zastanawiał się, czy to jest ta szansa, która zdarza się tylko kilka razy, ten moment, który zmienia całe życie, wywraca wszystko do góry nogami. A po jakimś czasie będzie już pewny, że to jest to, czego szukał.


Wstajesz rano, robisz kawę, czasem śniadanie (ale kto w dzisiejszych czasach ma czas na śniadanie?). Starasz się nie myśleć o przytłaczających obowiązkach, pracy, nauce, stresie, wszystkim tym, z czym na co dzień musi się borykać przeciętny młody dorosły. Masz nadzieję - choćby maleńką - że dziś może zdarzyć się coś, co wszystko zmieni. Że może spotykasz kogoś, kto pobudzi coś w Twoim sercu - w tej części, o której nawet nie wiedziałaś, ze istnieje.
I któregoś dnia to rzeczywiście się dzieje. Zupełnie przypadkiem, tak, że aż ciężko w to uwierzyć. Świat na chwilę przestaje istnieć, a później wygląda już zupełnie inaczej. Od razu czujecie się, jakbyście znali się od wielu lat. Otwierasz się,  jak przed nikim wcześniej. Później uświadamiasz sobie, jak bardzo jesteś zakochana. Nawet nie wiesz kiedy to się stało. Jakby to była najbardziej naturalna rzecz pod słońcem. Jakby te wszystkie obawy, które w sobie masz, nie miały sensu. I chociaż wracają, bo strachu nigdy nie da się kompletnie wyłączyć, to są jakieś mniejsze, bardziej bezsensowne, a w sercu jest tyle nadziei, że aż ciężko sobie z nią poradzić. Dla wielu z nas jest ona przecież czymś, co nie pojawia się na co dzień.

Is this the start of something wonderful and new?
Or one more dream that I cannot make true.
La La Land                                              

Stoi przed Tobą osoba, która jest spełnieniem wszystkich Twoich marzeń, która wypowiada na głos Twoje myśli, która sprawia, że tętno przyspiesza, a w brzuchu pojawiają się te przereklamowane, tandetne motylki. Brzmi jak bajka? Też tak myślałam. Ba, latami wyśmiewałam ludzi, którzy próbowali mi wmówić, że miłość tak wygląda. Byłam cyniczna i romantyczna na raz, nie mogąc się zdecydować, czy chcę wierzyć w istnienie Disney'owskiego księcia z bajki, czy uznać, że miłość nie przynosi ze sobą niczego poza cierpieniem. Wystarczył rok, żebym przekonała się, że chociaż żadna z tych skrajności nie jest prawdziwa, to istnieją uczucia, które mogą zmienić nas na zawsze.


Nauczył mnie, że miłość może być prosta. Delikatna, ale pełna emocji. Pokazał mi, że da się przeżyć rok bez kłótni, że da się rozmawiać, nawet o rzeczach najtrudniejszych. Chociaż czasem jeszcze się przed tym bronię. Sprawił, że zaczęłam marzyć o rzeczach, o których wcześniej nawet mi się nie śniło. Wierzyć w siebie i w to, że mogę wszystko, jeśli tylko chcę. Udowodnił, że będzie przy mnie nawet wtedy, gdy sama nie mam siły być po swojej stronie. I że nie odejdzie, gdy pojawią się problemy. Dał mi miejsce, do którego chcę wracać, gdzie czuję się jak w domu. Pozwolił mi rozwinąć skrzydła, zachęcał do tego, żebym nie porzucała pasji. Jest moim pierwszym i największym fanem, nawet, gdy to, co tworzę wydaje mi się śmieszne i bezsensowne. 
Myślałam, że coś takiego istnieje jedynie w książkach i filmach. Myślałam, że nie zasługuję, że mi się nie należy, że to nie dla mnie. I pojawił się znikąd, wywracając wszystko do góry nogami, udowadniając, jak błędne było moje przekonanie o samej sobie. Że mogę wszystko i jestem warta wszystkiego, tak po prostu. Że bycie niepoprawną marzycielką wcale nie musi być czymś złym. Że życie to coś więcej niż tylko kolejne porażki, wystarczy tylko inaczej na to wszystko spojrzeć.

Nie zadowalaj się bylejakością. Mnóstwo ludzi angażuje się w związki dlatego, że boją się samotności, a nie dlatego, że spotkali kogoś wyjątkowego. Trwamy w relacjach, które sprawiają nam ból, przekonani o tym, że to lepsze, niż bycie samemu. A prawda jest całkiem inna.
Czeka na Ciebie ktoś, dla kogo oszalejesz. Kto będzie patrzył na Ciebie tak, jakbyś była dziełem sztuki, czymś wyjątkowym i pięknym. Kto nie pozwoli Ci zasnąć w nocy. Dla kogo będziesz odliczać godziny do kolejnego spotkania, czekać z podekscytowaniem. Tracić oddech i mieć mętlik w głowie. Kto będzie uważał, że Twoje żarty są zabawne. Komu będziesz chciała opowiadać każdy, nawet najmniejszy szczegół swojego dnia. Kogo będziesz mogła słuchać godzinami. I on pokaże Ci część siebie, której jeszcze nie znałaś, bezinteresownie, bo będzie się cieszył, że może pomóc Ci się rozwijać. Dowiesz się, że jesteś zdolna do takiej miłości, o jakiej wcześniej czytałaś jedynie w powieściach.
Jeden dzień, jedno spotkanie, jeden człowiek, może zmienić nas tak, że sami nie poznajemy siebie z przeszłości. Może zaczarować świat tak, że nagle nabierze kolorów, nawet wtedy, gdy wokół wciąż pada jesienny deszcz. Dać poczucie bezpieczeństwa i wiarę w siebie. Uciszyć lęki.
Trzeba tylko uwierzyć, że to możliwe. Poczekać. 
Nie tracić czasu na osoby, które próbują nam udowodnić, że nasze myślenie to coś złego.
Pozwolić sobie na szczęście. 
I wtedy cały świat wygląda całkiem inaczej.




wtorek, 8 sierpnia 2017

"Mroki" Borszewicza. Moje, przy okazji, też.

"– Muszę wrócić do źródła, bo przecież nie po to kładę się spać, by sny o wolności przerywały mi rozklekotane tramwaje. 
Pauza. 
– I nie po to mam płuca, by je gwałcić fabrycznym dymem. 
Pauza. 
– Muszę wrócić do źródła, bo nie po to mam oczy, by je drażnić widnokresem z betonu. 
Pauza. 
I nie po to mam serce, by mi pękało na środku pustej ulicy milionowego miasta. 
Pauza. 
– Aby żyć, muszę wrócić do źródła. 
Pauza. 
– Tu, gdzie teraz jestem, świat skończył się już dawno."
Jarosław Borszewicz, z książki "Mroki" (którą serdecznie polecam!)
 
Miałam koszmarny humor, aż w radio poleciała przed chwilą piosenka ze Shreka, ta przerobiona na milion memów, której z jednej strony mam serdecznie dość, a z drugiej od lat pozostała jedną ze słodkich guilty pleasures mojego życia.
I uśmiechnęłam się szeroko, mimo, że od kilku dni nie było ze mną dobrze.
Bo przecież można się uśmiechać mimo mroków, które ma się w sobie, prawda? 
Szczególnie, gdy na chwilę wróciło się do źródła. 
Leniwie czytane książki na huśtawce, w pełnym słońcu, które przyjemnie przygrzewa. Zapach powietrza, prawdziwego powietrza, nie spalinowych oparów! Żółciutkie słoneczniki, te, które lubię prawie tak samo jak niezapominajki, obracające się w stronę ciepła. Natura. Spokój. Moment zatrzymania się, zamyślenia nad życiem. I nawet, jeśli w mojej głowie znalazłam więcej mroków, niż mi się wydawało, wciąż staram się przywołać uśmiech na twarz.
Na tym polega życie.
Źródło: chatolandia.pl
Nie liczą się te momenty, kiedy nie możemy powstrzymać uśmiechu, kiedy życie jest piękne i cukierkowe, a świat bardziej kolorowy. Nie liczą się chwile, gdy wszystko jest tak, jak być powinno, samoocena skacze jak szalona, sukienka może być krótka, buty wysokie, a pocałunki długie.
Nie. Źle to ujęłam.
Takie chwile zdecydowanie się liczą, są wszystkim, warto dla nich żyć. Ale one przychodzą bez wysiłku. Czasem pojawiają się takie dni, kiedy wszystko jest możliwe, proste, tak bajecznie proste! Ale prawdziwa zasługa jest w walce w tych momentach, kiedy się nie da. Kiedy wstanie z łóżka nas przerasta, a cały świat, absolutnie wszystko, wydaje się tracić kolory. Kiedy strach paraliżuje w takim stopniu, że nie wiadomo już, co jest prawdziwe, a co tylko wymysłem powstałym w głowie. I wtedy wstajemy, chociaż to niesamowicie trudne, zbieramy się w sobie i walczymy. Uśmiechem, zrobieniem tego, co się powinno, nawet, gdy to jakaś drobnostka - jedynie po to, by pokazać sobie, że jednak się da. Takie chwile liczą się naprawdę. Takie chwile pokazują, że jesteśmy silni. Że świat nas jeszcze nie zniszczył.

"Czasem czuję się, jak gdybym był jednouszny, jednooczny, półsercowy... Czasem wszystko mnie mija, żyję tylko połową siebie. A czasem znów jestem wielouszny, wielooczny, wielosercowy; po prostu nie mieszczę siebie w sobie."
Jarosław Borszewicz, z książki "Mroki"
 
Mój mężczyzna ma teorię, że kobiety muszą sobie od czasu do czasu popłakać, żeby się zresetować i zacząć normalnie funkcjonować. Wiecie, tak wyrzucić z siebie emocje, profilaktycznie. I może coś w tym jest. Jedni są uzależnieni od papierosów, inni od hazardu, ja - od uniesień. Jakbym cała składała się z tych małych wzruszeń. Jakbym potrzebowała od czasu do czasu się rozpaść, tylko po to, by znów poskładać kawałeczki w całość.

"Nie ma śmierci,
kiedy drugi człowiek
szepcze mi do ucha:
-Jak to dobrze, że jesteś..."
Jarosław Borszewicz, z książki "Mroki"

Mam nadzieję, że to właśnie mój reset. Że już będzie dobrze, bo przecież wszystko jest tak, jak być powinno, a to zmęczenie wszystkim nie powinno się pojawiać. Ale może czasem musi. Żeby przypomnieć, jak pięknie jest wtedy, kiedy już zniknie.
Reset. Powrót do źródła. Do natury, słońca. Z dala od świateł wielkich miast, z dala od zgiełku i tłoku, bezimiennego tłumu ludzi, w którym tak często gubię siebie. Tylko wcale nie z dala od wszystkich przytłaczających myśli, czarnych chmur i mroków, które przecież każdy człowiek chowa w sobie.
Ale to nic.
Bo przecież od nich nigdy nie da się uciec. Można za to je oswoić.
I to na pewno mi się uda.

I've got a secret for the mad
in a little bit of time it won't hurt so bad.


Mam dziś dla Was małe ogłoszenie.
Po długim namyśle założyłam tej stronie fanpage na facebooku. Jeśli chcielibyście wiedzieć pierwsi o nowych postach, serdecznie zapraszam do polubienia.

poniedziałek, 10 lipca 2017

Autoportret

Dziwna dziewczyna.
Gdy spojrzysz jej w oczy, wydaje się być gdzieś daleko, zagubiona w swoich myślach. Uśmiecha się tak, jakby patrzyła na świeżo upieczone ciasteczka, albo przeczytała właśnie zdanie swojej ulubionej książki. I ten uśmiech nie gaśnie, mimo tego, że wokół niej pada deszcz, a rano zapomniała zabrać ze sobą parasola. Ciężkie krople padają na błękitną koszulkę, spływają po grzywce, kapiąc na twarz, jednak ona nic sobie z tego nie robi. Stoi na przystanku pośród innych ludzi, trzymając siatkę zakupów, zupełnie zwyczajna, przeciętna. Element otoczenia. Kolejna sylwetka w tłumie.
Gdybyś zapytał, jak mija jej dzień, uśmiechnęłaby się trochę szerzej, mówiąc szczerze, że mogłoby być lepiej. Może jej oczy zaszkliłyby się delikatnie, jednak nikt by tego nie zauważył, w końcu wszyscy mokną od nagłego deszczu. Szybko ucięłaby rozmowę, w końcu boi się własnych słów. Uśmiechałaby się dalej, szczerze, pomimo tępego bólu w dolnej części pleców. W końcu kobiety z taką łatwością potrafią czuć wiele rzeczy na raz.
Dziwna dziewczyna. Pomimo tego, że nigdy nie była tak szczęśliwa, wciąż czuje niedosyt, jakby musiała robić jeszcze więcej, stać się kimś innym. Lepszym. Jakby to było możliwe, po prostu wstać pewnego dnia i pozbyć się całego tego niepokoju, łez, powodowanych najmniejszym drżeniem serca. Tylko wie, że gdyby wyzbyła się wrażliwości, nie dałaby sobie rady w tym nieczułym świecie. Tak, to naprawdę osobliwa dziewczyna. Jej największa wada jest jednocześnie ulubioną zaletą. Sama nie potrafi się zdecydować. 
Przywdzieje maskę sarkazmu, żeby ukryć to, co naprawdę odczuwa, bo pokazanie ludziom tej delikatnej strony siebie wiąże się z ryzykiem. Nie wszyscy przecież mają dobre intencje, dlatego lepiej się nie wychylać, myśli czasem, tylko po to, by kolejnego dnia upierać się na podążanie własną drogą. Jakby sama miotała się pomiędzy tym, o czym marzy, a tym, co powinna. Jakby nie mogła się jeszcze zdecydować, co świat z nią zrobi.  Albo co ona zrobi ze światem.
Dziwna dziewczyna. Równocześnie czuje podziw i nienawiść, myśląc o samej sobie. Zgorzkniałe słowa mieszają się w niej z zachwytem nad prostymi, codziennymi rzeczami. Jakby wiecznie była rozdarta gdzieś pomiędzy byciem dzieckiem, a staruszką. Jakby miała w sobie tyle różnych osobowości, a jednocześnie była harmonijną całością. Myśli ma poplątane nawet bardziej niż wyciągnięte z kieszeni słuchawki, których supeł zwisa gdzieś na szyi, nawet nie próbowała ich rozwiązać. Jednocześnie czuje się zagubiona, i myśli, że chyba nigdy nie była bardziej sobą. 
Dziwna dziewczyna. Codziennie widzę ją w lustrze, oglądam jej ciało, ramiona, które lepiej niż ja zna tylko jedna osoba, wzorki na tęczówce, zmieniające kolor w letnim słońcu. Patrzę na jej rozczochrane włosy, które tak uwielbiam, od kiedy stały się krótsze, widzę starannie malowane kreski na powiekach, brzoskwiniowy cień w cukierkowym odcieniu. Stojąc przed jej obrazem, czuję tak wiele ambiwalentnych uczuć, co jeszcze potęguje to uczucie zagubienia, jakiego doświadczam.
A później przeglądam się w innym lustrze, tym ulubionym. W oczach, które mnie kochają. I widzę, że ta dziewczyna wcale nie jest taka dziwna. Widzę, że jest piękna, rzeczywiście, trochę zagubiona, ale na dobrej drodze. Widzę, jak wiele może osiągnąć. I to, że wcale nie jest kolejną twarzą w anonimowym tłumie, jak często jej się wydaje. Że jest czyimś spokojem, uśmiechem, szczęściem.
Dziwna dziewczyna. Tylko czy w byciu niezwykłym jest coś złego? 
W jego oczach widzę, że nie.

Jeśli się wsłuchasz, Czytelniku, pośród tych głosów jest także mój. Wciąż nie mogę w to uwierzyć, ale wyszło coś pięknego.

poniedziałek, 3 lipca 2017

Własna droga

Spokojne, letnie popołudnie, jedno z tych, kiedy promienie słońca leniwie wpadają przez uchylone okno, a błękit nieba sprawia, że jest jakoś lżej na duchu. Delikatny uśmiech, który nie chce zejść z twarzy. Miodowy posmak mojego ulubionego piwa na języku, jakimś cudem było tym razem w sklepie. Słuchawki, z których dobiega melodia ulubionej ostatnimi czasy piosenki, zapętlonej kolejny dzień z rzędu. Obok łóżka kolejna książka, w lekturę której uciekam od wszystkiego. I ten spokój, tam w środku. Wszystkie uczucia jakby przycichły, cudowna jasność umysłu.
Odpoczynek. Nareszcie.
I chociaż wiem, że ta słodka bezczynność niedługo zmieni się w codzienne godziny spędzone w pracy, nie przeszkadza mi to. Napawam się tym momentem, niemal beztrosko przebywając w miejscu, do którego dostęp mam tylko ja, gdzieś głęboko we własnym umyśle. I w tym momencie nie mogę sobie wyobrazić tego, by ten dzień stał się bardziej idealny. Takie chwile kompletnego spokoju zdarzają mi się niezwykle rzadko.
Ostatnio przeszło mi przez myśl, że chyba jestem zbyt rozsądna, za mało imprezowa i kiedyś będę tego żałować, bo mam 21 lat i kiedy będzie czas na szaleństwo, jeśli nie teraz? Tyle razy to słyszałam i miałam do siebie pretensje, bo czułam, że coś tracę. Ale coraz częściej uświadamiam sobie, że po prostu tego nie potrzebuję. Może nie wszyscy muszą przeżywać imprezy do samego rana, marznąć przy wschodzie słońca, wdychać zapach dymu z ogniska. W tych nielicznych momentach, gdy zdarzały mi się takie sytuacje, marzyłam o tym, by się skończyły. Bycie introwertykiem wiąże się z pogodzeniem się, że spokojne czytanie książek, popijając herbatę, też może być sposobem na spędzenie młodości. Nawet, kiedy słyszę, że za bardzo spieszy mi się do dorosłości, to jakoś nie mogę pozbyć się wrażenia, że nie potrafię inaczej. Od tłumu tańczących ludzi wolę szczere rozmowy do rana, i chociaż długo miałam to sobie w jakiś sposób za złe, to ostatnio pomyślałam, że przecież nie ma w tym niczego złego. Introwertycy zamiast ilości interakcji stawiają na jakość, i chociaż dużo brakuje mi do fobii społecznej i lubię przebywać wśród ludzi, to potrzebuję też czasu ze sobą.
Młodzi ludzie często mają w głowie wizję tego, jacy powinni być - sukcesywnie tworzoną przez otoczenie, najbliższych, znajomych, nawet media czy popkulturę. Wokół widzimy obraz świata pełnego zabawy, mieniącego się kolorami, radosnego, jakby tylko na wyciągnięcie ręki... i za wszelką cenę chcemy do niego należeć, często wbrew sobie, bo tak wypada. W rzeczywistości to wszystko wcale nie musi prowadzić do szczęścia. W pewnej książce, którą ostatnio czytałam, jeden z japońskich psychiatrów określił nasze pragnienia jako generowane przez to, czego chcą inni - ponieważ ludzie boją się odstawać od reszty. Głupi przykład, wszyscy nastolatkowie bawiący się fidget spinnerami, kult iPhone'ów czy instagramowe zdjęcia z popularnych miejsc. I fakt, to może być przyjemne, ma się w końcu poczucie przynależności i bycia "na czasie". Tylko, że moim zdaniem realizacja takich "pragnień" nie przyniesie nam radości, jeśli nie poszukamy własnej drogi. Dla mnie była to muzyka, tworząc ją zaczęłam czuć się tak, jakbym wreszcie znalazła to, co przywołuje szczery uśmiech na moją twarz, nieważne jak bardzo frustruję się, kiedy coś mi nie wychodzi, często kolejną godzinę z rzędu. I dopiero wtedy przyszło takie poczucie, że jestem tam, gdzie chcę być. Nie czuję tego w otoczeniu zgiełku, tłumu znajomych, czy świateł nocnego miasta, chociaż wiem, że dla niektórych to to właśnie jest młodość. Akceptuję to. Nie godzę się jedynie z faktem, że niezwykle często próbują wmówić innym, że bez tego się nie da.
Bo się da. Bo może ja lubię być rozsądna. Lubię spędzać czas w wąskim gronie, z ludźmi, przy których nie wstydzę się własnych myśli. Wolę to, niż te wszystkie imprezy, które omijają mnie, może trochę z własnej woli. Taka izolacja, spokój, sprawia, że łatwiej mi żyć. Może to kiedyś się zmieni, nie wiem - nie mogę wiedzieć. Znam siebie na tyle, żeby jedynie przypuszczać, że tak się nie stanie. Wiem inną rzecz.
Nie ma jednej właściwej drogi i próba sprostania oczekiwaniom otoczenia, nawet tych, których naprawdę nie chcemy zawieść, praktycznie zawsze zakończy się porażką. Ludzie wokół mają milion pomysłów i uwag o tym, jak lepiej wyglądałoby nasze życie, gdybyśmy tylko coś zmienili - ba, z wielką chęcią się nimi dzielą - ale prawda jest taka, że nic nie wiedzą. Tylko Ty wiesz, co naprawdę Cię uszczęśliwia, co sprawia, że nie możesz powstrzymać uśmiechu. Perspektywa czego wyciąga Cię rano z łóżka, wprawia w ekscytację. I to, jak widzą Cię inni nie ma przecież z tym zupełnie nic wspólnego. Studia, praca, rodzina, dzieci, to wszystko traci na znaczeniu, jeżeli tego nie chcesz. Bo kto ma być zadowolony z Twojego życia, jeśli nie Ty sam?
Nie bójmy się iść własną drogą, bo jeśli poddamy się lękom, presji otoczenia, to może okazać się, że za dwadzieścia lat nie zostanie nam nic poza rozczarowaniem.
A to wcale nie brzmi jak przyjemna perspektywa.