wtorek, 31 października 2017

Listopadowa dawka optymizmu

Szczęście jest wstydliwe i nie lubi o sobie mówić. Bo o czym? To zupełnie inaczej, niż w przypadku smutku, domagającego się na każdym kroku, żeby go czuć. Może dlatego tak wiele tekstów powstaje z niepokoju, bo wtedy mamy więcej do powiedzenia. Paradoksalnie, łatwiej pisać o rzeczach strasznych. Jako naród uwielbiamy narzekać. Trudniej mówić o tym, co przywołuje uśmiech.
Jednak dziś spróbuję. Na przekór listopadowi, który jak zawsze nadchodzi niosąc ze sobą falę bezradności. Złota polska depresja, prawda? Może właśnie dlatego czuję, że muszę dziś zwrócić się w stronę wdzięczności. Bo mam tak wiele, nawet, kiedy na co dzień nie zdaję sobie z tego sprawy.
Cieszę się, bo niedługo nadejdzie moja ukochana zima. Świat wypełni się śniegiem, swiatełkami i zapachem mandarynek, będę mogła śpiewać wszystkie te okropne (wspaniałe!) piosenki i cieszyć się z najmniejszej głupoty. Cieszę się, bo dzisiaj zobaczę moją rodzinę, za którą się stęskniłam. Bo poznam dziś cudowną córeczkę mojej ukochanej siostry. Bo mam świetnych rodziców, dzięki którym mam tyle możliwości. Cieszę się, bo jest tyle osób, które są dla mnie ważne i będą przy mnie zawsze, i mogę liczyć na nich tak jak oni na mnie. Ba, cieszę się nawet z tych znajomości, które się zakończyły, nie przetrwały próby czasu, albo przyniosły rozczarowanie. Każda taka sytuacja coś we mnie zmieniła i dzięki nim teraz jestem sobą.
Cieszę się z tej magii, która unosi się w powietrzu, gdy go przytulam. Z tego, że nie mija i że przynajmniej jednej rzeczy mogę być pewna. Z kochania kogoś, kto jednocześnie jest moim najlepszym przyjacielem. Bo podobno w związku poza miłością trzeba się jeszcze trochę lubić i rozumieć. Z tego, że po raz pierwszy od wyjazdu na studia mam dom, a nie tylko mieszkanie. Z koszyczka włóczek i tego nieszczęsnego dwumetrowego koca, który postanowiłam wydziergać, i że robię to z zabójczym tempem. Z muszelek na biurku i magnesu na lodówkę z wakacji. Z zeszytu pełnego wspomnień.
Cieszę się, bo jestem silna. Bo problemy ze zdrowiem nauczyły mnie cieszyć się doceniać te dni, gdy jest dobrze. Bo ostatnio ból jest mniejszy. Bo najwyżej będę mieć płomienną laseczkę Dr House'a.
Cieszę się, bo zmieniłam kolor włosów i fryzurę, i dlatego, że nie boję się być tym, kim chcę. Bo widzę, jak się rozwijam i jak z każdym dniem jestem bardziej sobą. Bo czuję się z tym swobodnie. Bo tyle osób powiedziało mi, że moje słowa obudziły coś w ich sercach, jakoś je poruszyły. I to tak wiele dla mnie znaczy, bo zawsze bałam się mówić.
Cieszę się z tak wielu rzeczy, chociaż nie zawsze je dostrzegam. Ostatnio łapię się na tym, że coraz mniej we mnie optymizmu. Może to ta przytłaczająca jesień, a może stres i obowiązki... dziś jednak postanowiłam to zmienić i uśmiechnąć się,  zdając sobie sprawę z tego, jak wiele dobra mnie spotyka.
Może każdy powinien czasem rozejrzeć się w taki sposób. Sprawdzić, czy jest szczęśliwy, czy jego życie zmierza we właściwym kierunku. Zastanowić się nad tym, co jest dla niego ważne i co sprawia mu przyjemność.
Bo życie to coś więcej niż praca, nauka czy obowiązki. To wszystkie te momenty, kiedy godziny lecą za szybko i wszystkie złe myśli znikają z głowy. To chwile, kiedy robi się to, co się kocha.
Będę próbować o tym nie zapominać.